Scenka z pracy: przerwa w zakładowej kantynie.
Dosiadam się do stolika przy którym siedzi nowy, nieznajomy pracownik. Zaczynamy rozmowę. Jak zwykle przy takiej okazji padają standardowe pytania: skąd jesteś z Polski? Jak długo w UK? Jakie masz plany? Czym zajmowałeś się w Polsce?
Nowy pyta o firmę, warunki, zasady, o to, kto za co odpowiada. W pewnym momencie mówi:
– A ten Witold to podobno najgorszy jest. Trzeba na niego uważać?
🙂
No cóż, zajmując się zagadnieniami związanymi z utrzymaniem jakości ciężko pozostać popularnym 😀
Szczególnie, że spora część moich polskich współpracowników, starannie pielęgnuje ducha poprzedniej epoki. Wiecie o czym mówię? Idealnie sportretował to Jacek Kaczmarski:
(…)
Byle jak, byle co,
Byle szło – wprost czy wspak.
Byle mieć to już za sobą
Byle gdzie dla byle kogo –
Byle jak.
(…)
Nic nie warte jest wysiłku,
Co domaga się wysiłku,
Życie z tricków i uników
Uczłowiecza męczenników –
Bez wysiłku siądź na tyłku
I wyluzuj się, Motylku, tak, czy siak.
(…)
Ja raczej należę do osób solidnych i robiących swoją robotę niezależnie od sytuacji. Wychodzę też z założenia, że jeśli nie potrafię czegoś wytłumaczyć pięć razu po polsku, to na pewno uda się ta sztuka managerowi, raz, po angielsku :]
Wiecie, że to nawet działa?
🙂
Lubisz Kaczmarskiego? 🙂
Po prostu jesteś badong Witoldzie a Twoi współpracownicy są gnodab 😉
to teraz się musisz wpisać w konwencję i ostro „nowego” przypilnować 😉
@ Przemek: dobrze powiedziane 🙂
@Dudi: masz rację, tym razem zadbam o utrzymanie… swojej opinii 😉